Witajcie!
Powracam znów na blogowe przestrzenie. Jakoś tak powakacyjnie i w zamyśleniu , w momencie wielkiego przemeblowania mego życia. Moja córka szykuje się do odlotu w wielki studencki świat. W dorosłe życie , bez opieki mamy i taty. Teraz będzie zdana na nowe doświadczenia , będzie odpowiedzialna za swoje życiowe decyzje. Zawsze jednak pozostanie moją małą córeczką . Będę ją wspierać jak tylko potrafię. Nie czuję jednak żalu , czy smutku , gorąco ją dopinguję , by spełniała swoje marzenia i plany. Nie czuję sundromu opuszczonego gniazda , tylko rzeczywistość wkoło mnie się zmienia. Mam w głowie tyle pomysłów i tyle projektów , że samotność mnie nie dopadnie , nie zdąży , nie dogoni mnie nigdy!
Wymyśliłam sobie już dawno , że kiedy moje dziecko opuści dom , to miło mu będzie , gdy dostanie ode mnie coś , co będzie jej przypominać o rodzinie , o tych wspólnych chwilach spędzanych razem. Wzięłam się zatem ostro do szycia , by powstał różany patchwork. Czasu jak zwykle nie miałam dużo , ale za to masę zgromadzonych szmat. Celowo piszę o ty w ten sposób , gdyż wiele osób , kiedy widzi co robię pewnie puka się w czoło. Szmaty kupuję z drugiej ręki. Tak lubię najbardziej. Wyszukuję stare poszewki i powłoczki we wzory , które wpadną mi w oko. Moja zasada to szukaj kolorowej , delikatnej łączki , a zrobisz z tego cudną rzecz.
Tak też było w tym przypadku. Wiem , że wiele osób nigdy , przenigdy , nie wchodzi do tych sklepów , nie wyobraża sobie ubrać coś po kimś i w dodatku nieznanym. Ja jednak postawiłam na ten rodzaj zakupów patchworkowych postawić , jak na czarnego konia. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Takich kolorów próżno ze świecą szukać. Można pokusić się o kupowanie tzw. tłustych ćwiartek bawełny jak to jest modne w blogowym świecie. Wówczas cena jest ogromna i bawełna sztywna. Kupując tak jak ja to robię , mam 1000% pewności , że mój patchwork będzie niepowtarzalny , jedyny taki na świecie , indywidualnie dopasowany do mojego gustu , a przede wszystkim mięciutki i delikatny jak nic innego. Bo przecież uprane materiały po 100 razy , jeśli nie stracą koloru , są idealne do tego typu kołedrek.
Za to zabawy z krojeniem jest więcej , trzeba czasem wybrać najwłaściwsze miejsca , nie wytarte , nie uszkodzone , nie poplamione. Trzeba sprawdzić dokładnie , czy materiał wytrzyma jeszcze drugie wcielenie , by się nie rwał jak papierowa serwetka. Reszta to super zabawa.
Na moją kołedrkę potrzebowałąm 6 różnych tkanin. Wycięłam z nich po 10 kwadratów o wymiarach 21 cm. Następnie zszywałam je razem układając identyczną formułę kolorystyczną , najpierw tworzyłam pasy po 6 kwadratów . Kolory tkanin zaznaczyłam numerami 1, 2 , 3... 6. 1 pasek to materiały od 1-6 , 2 pasek to materiały 2 , 3 , 4 , 5 , 6 , 1 , 3 pasek to materiały 3 , 4 , 5 , 6 , 1 , 2 , i tak dalej przez całe 10 pasów. Kiedy powatawał pierwszy pas nazwałam go literą A , 2-B , 3-C i tak do J. Kiedy pasy były już gotowe zszywałam je wzdłuż według liter , najpierw AiB , potem AB i C , ABC i D i tak dalej aż do końca.
Po co ta cała zabawa zapytacie. To dziwne , zawiłe zszywanie , pozwoliło uniknąć mi takiego układu tkanin , by się nie stykały.
Kiedy miałam już pozszywane wszystkie części , przyszedł czas na mięciutką ocieplinę i warstwę spodnią ( w kolorze bieli oczywiście ). Napracowałam się , by wszystkie trzy warstwy przyfastrygować ręcznie , popularna nazw tej czynności to kanapkowanie. I ruszyłam do zszywania całości. Zaczęłam od skośnych środkowych ściegów i mozolnie szyłam raz w lewą , a raz w prawą stronę zbliżając się sukcesywnie do brzegów kołderki. Tak udało mi się wszystko połączyć i odetchnąć.
Zawsze szyłam w kuchni , na stole. Rozstawiałam sobie wszystkie przybory i tkaniny i za każdym razem , gdy moja rodzina chciała jeść musiałam wszystko składać , co pochłaniało sporo czasu. Teraz w mojej pracowni mam wielki stary stół z graciarni i problem zniknął sam. Kiedy miałam czas szyłam sobie , wszystko miałam porozkładane i w każdej chwili mogłam przerwać , by dalej żyć w świecie codziennym , a nie patchworkowym. Zaoszczędziłam sporo czasu i jestem taka szczęśliwa , że mam niekolizyjne miejsce do szycia ( życia ).
Kiedy patchworkowa kołderka była pozszywana pozostało mi jedynie zająć się brzegami . Potrzebowałam 10 cm paska w kolorze różu o długości ok 7 m. Sporo tego wyszło , bo kołderka ma wymiary 200X120 cm. Wybrałam taki wymiar , bo super nadaje się zarówno do przykrycia podczas czytania księżki na fotelu , do krótkiego spania i do przykrycia łóżka , oraz dekoracji studenckiego mini pokoiku. Skończyłam przed czasem i odetchnęłam z ulgą. Zdążyłam ! Córce jeszcze nie pokazywałam i mam nadzieję , że nie zagląda regularnie na mojego bloga , bo to ma być niespodzianka. Tak więc nic jej nie mówcie !
To był powód mojej nieobecności w blogowym świecie. Winna jestem przecież rozwiązania spontanicznej zagadki . Pytałam w poprzednim poście ile uszytych przeze mnie poduszek pokazałam w Mglistym Śnie. No cóż muszę policzyć .....i minęło 1/2 h . Wyszło mi dokładnie 23 tak jak napisała
JUSTINE
I to ona otrzyma ode mnie śliczniusię podusię , a w zasadzie poszewkę , bo po co wysyłać puch w paczce. Zobaczę tylko w jakich wzorach może Justine gustować i coś wybiorę . GRATULACJE.
Jeśli strzelałaś , to masz w życiu farta dziewczyno , a jeśli policzyłaś na piechotę to wiem co to znaczy , bo sama właśnie to zrobiłam ufffff ! Czekam na maila z adresem od ciebie.
Całusy Joanna