Witajcie!
Czy blog to miejsce do zwierzeń. Jak najbardziej , tu można opisać wszystko co się chce , a czy mogę ponarzekać ? Pewnie nie wypada , ale muszę trochę z siebie wyrzucić. Mam remont !!! Super sprawa , tak długo czekałam na porządną ekipę , chyba osiem lat i znalazłam. Sęk w tym , że strasznie dużo się tego nazbierało. Dom w rozsypce i końca nie widać , wszędzie pył i brud , to szlifują tu , to malują tam i tak dalej. Padam na twarz. Komputer schowałam do szafy , by go oszczędzić i mało odwiedzam wasze strony , ale jak tu wszystko pogodzić , to gotowanie dla rodziny i wieczne mycie podłóg , wycieranie mebli i robienie kawki dla panów majstrów. Dziś powiedziałam STOP !!!
Ukryłam się w mojej pracowni i też postanowiłam sobie poremontować. Może to za duże słowo , ale zapoznałam się z działaniem mężowskiej wiertarki. Zwyczajnie nie mogłam się doprosić by wywiercił mi kilka otworów w ścianie. Poza tym dziury musiały być super precyzyjne , a faceci to raptusy , więc nie chciałam ryzykować kolejnego gipsowania dziur. Zabrałam się za to sama i w pełnej tajemnicy , gdyż mąż zapewne chciałby mnie wyręczyć. Nic z tego mój kochany. To nie odśnieżanie. Muszę wam wyjaśnić o co chodzi z tym śniegiem. Tak się składa , że ostatnie lata obfitują w biały puch , a my w dwójkę uwielbiamy odśnieżać. Z tego powodu są małe zawody , kto pierwszy rano chwyci za łopatę , a że wstaję wcześniej od małżonka , to mi często udaje się wyskoczyć w cieplutkim szlafroku , chwycić łopatę i szukać w śniegu gazety porannej ukrytej gdzieś pod białą kołderką , wówczas mąż obudzony regularnym szuraniem z okna sypialni błaga bym mu zostawiła choć troszkę do odśnieżania. Tak bardzo to lubimy. Tak samo jest wieczorami , to nasza niepisana tradycja i nikt z nas nie robi tego na siłę i z obowiązku. To nasza zabawa.
Och zapomniałam się trochę przecież do zimy jeszcze cały miesiąc , oczywiście tej meteorologicznej.
A tak się już rozmarzyłam , może dlatego mój mąż kupił drugą śniegową łopatę.
Miało być o moim wierceniu , a wyszło jak zawsze o przyjemnych rzeczach. Wiercenie , choć to męska rzecz też bardzo mi przypadła do gustu. Na początek zaopatrzyłam się we własne ostre wiertło nr 5 , zestaw kołków rozporowych też nr 5 , oraz kołki z golfikiem w kolorze srebrnym oczywiście nr 5. Zainwestowałam w siebie całe 15 zł. Z materiałami w woreczku i narzędziami takimi jak mały młotek , kombinerki , przedłużacz , śrubokręt krzyżowy i wiertarka ruszyłam w stronę mojej pracowni , gdy wszyscy poszli do pracy i szkoły. Rozejrzałam się dookoła i po pozbyciu się bagaży zaparzyłam sobie dobrą kawkę , a co ! Pospacerowałam , poszukałam , popatrzyłam i zaplanowałam gdzie i co powieszę. Nie spieszyłam się , nikt mnie nie popędzał. Uczucie bezcenne.
Najpierw z odrobiną nieśmiałości i delikatnie powiesiłam sobie 2 obrazeczki , i tak ładnie mi wyszło , że postanowiłam działać dalej z wielkim spokojem. Odkopałam dwa porcelanowe wieszaczki , które dostałam " w spadku " od mojej mamy. Przeleżały u mnie w szufladzie około roku , bo problemem były dziury. Tak też myślałam , że nie będzie to łatwa sprawa , skoro mój mąż tak to opóźniał. Jak widać na fotkach , by zawiesić jeden wieszak trzeba wywiercić aż dwie dziury i to blisko siebie , a na dodatek nie symetrycznie. Udało mi się za pierwszym razem. Odetchnęłam z ulgą.
Trudniej było mi dopasować idealnie poziomy i piony następnego wieszaka , ale dzięki spokojowi i braku pośpiechu wyszło idealnie. Wszystko to za sprawą serca , które włożyłam w tą męską zabawę.
Stwierdziłam , że już koniec z wierceniem męża , teraz ja wiercę w całym domu !!!
I tak kobieta zabrała kolejną zabawkę mężczyźnie - ewolucja- rewolucja.
Och jaka byłam z siebie dumna , że tak ładnie mi wyszło , że wszystko idealnie się udało dokręcić , że jest prosto i po mojemu. Zachęcona wynikiem znów pospacerowałam po moim pokoiku , popodziwiałam , a miałam już co podziwiać i znalazłam kolejny fajny wieszak , który mąż kiedyś kupił mi na imieniny. Co prawda szarpałam go za rękaw koszuli , że taki mi się przyda , że przepiękny i idealny dla mnie i że jak dziecko tylko taki chcę , że w końcu się zgodził. Muszę tu napisać , że mój mąż nie uznaje prezentów kupowanych razem , lub wytypowanych przez osobę obdarowaną. Lubi kupować sam i to zawsze jest niespodzianka. Tak więc było i tym razem , że wieszak wieszakiem , a prezent i tak dostałam dodatkowy niespodzianie.
Biały schabby wieszak przeleżał długi czas w wielkiej zielonej skrzyni , aż do dziś. Wreszcie zabrałam się do dziurkowania kolejnej ściany i poszło mi już łatwiej. Oczywiście wszystko pomierzyłam , ale niepewność zawsze została dopóki nie zawiesiłam wszystkiego i nie zobaczyłam , że pasuje i jest prosto. W końcu łatwiej zawiesić obraz na jednym kołku , bo mamy sporą regulację z tyłu , a co dopiero powiesić coś bez regulacji.
Jak się okazało , to całkiem łatwe , choć brudzące zajęcie. Polecam wszystkim spróbować i nie bać się męskich rzeczy , to wieka frajda i super zabawa. Wiem , że nie jestem jedyną kobietą z wiertarką w ręku , ale napisałam ten post dla wszystkich dziewczyn , które jeszcze nie próbowały takiej zabawy.
Tak rozpisałam się o moim dziurawieniu ścian , że zapomniałam napisać o białych sercach , które powiesiłam na porcelanowych wieszakach , a które zasługują na chwilę uwagi. Jak widać na fotce powyżej serca są wykonane z bardzo cieniutkiego batystu . Ich najpiękniejszą ozdobą jest delikatniusi biały haft. Zrobienie takiej zawieszki to łatwa sztuka. Jakiś czas temu buszując w sklepach z używaną odzieżą natknęłam się na stare , poplamione miejscami , chusteczki do nosa. Była ich spora kupka. Wiadomo , że do nosa ich już nie użyję , bo to nie higieniczne , ale po gruntownym odplamianiu i gotowaniu w 100 stopniach przez 1/2 godziny udało się uzyskać idealną biel i czystość. W każdym z rogów chusteczki wyszyty był cudowny , maleńki haft. Wiadomo , że taka rzecz jest bezcenna. Postanowiłam powycinać same motywy haftowane i uszyłam z nich zawieszki serca , a z innych lawendowe saszetki , które pokażę następnym razem , bo dziś już za dużo tych wszystkich pobocznych tematów. I jakoś tak chaotycznie się porobiło , ale taka już jestem słynna z tego , że skaczę z tematu na temat. Wybaczycie ?
Joanna