Translate

poniedziałek, 4 listopada 2013

MĘSKA RZECZ - EWOLUCJA REWOLUCJA


Witajcie!
Czy blog to miejsce do zwierzeń. Jak najbardziej , tu można opisać wszystko co się chce , a czy mogę ponarzekać ? Pewnie nie wypada , ale muszę trochę z siebie wyrzucić. Mam remont !!! Super sprawa , tak długo czekałam na porządną ekipę , chyba osiem lat i znalazłam. Sęk w tym , że strasznie dużo się tego nazbierało. Dom w rozsypce i końca nie widać , wszędzie pył i brud , to szlifują tu , to malują tam i tak dalej. Padam na twarz. Komputer schowałam do szafy , by go oszczędzić i mało odwiedzam wasze strony , ale jak tu wszystko pogodzić , to gotowanie dla rodziny i wieczne mycie podłóg , wycieranie mebli i robienie kawki dla panów majstrów. Dziś powiedziałam STOP !!!


Ukryłam się w mojej pracowni i też postanowiłam sobie poremontować. Może to za duże słowo , ale zapoznałam się z działaniem mężowskiej wiertarki. Zwyczajnie nie mogłam się doprosić by wywiercił mi kilka otworów w ścianie. Poza tym dziury musiały być super precyzyjne , a faceci to raptusy , więc nie chciałam ryzykować kolejnego gipsowania dziur. Zabrałam się za to sama i w pełnej tajemnicy , gdyż mąż zapewne chciałby mnie wyręczyć. Nic z tego mój kochany. To nie odśnieżanie. Muszę wam wyjaśnić o co chodzi z tym śniegiem. Tak się składa , że ostatnie lata obfitują w biały puch , a my w dwójkę uwielbiamy odśnieżać. Z tego powodu są małe zawody , kto pierwszy rano chwyci za łopatę , a że wstaję wcześniej od małżonka , to mi często udaje się wyskoczyć w cieplutkim szlafroku , chwycić łopatę i szukać w śniegu gazety porannej ukrytej gdzieś pod białą kołderką , wówczas mąż obudzony regularnym szuraniem z okna sypialni błaga bym mu zostawiła choć troszkę do odśnieżania. Tak bardzo to lubimy. Tak samo jest wieczorami , to nasza niepisana tradycja i nikt z nas nie robi tego na siłę i z obowiązku. To nasza zabawa.
Och zapomniałam się trochę przecież do zimy jeszcze cały miesiąc , oczywiście tej meteorologicznej.
A tak się już rozmarzyłam , może dlatego mój mąż kupił drugą śniegową łopatę.


Miało być o moim wierceniu , a wyszło jak zawsze o przyjemnych rzeczach. Wiercenie , choć to męska rzecz też bardzo mi przypadła do gustu. Na początek zaopatrzyłam się we własne ostre wiertło nr 5 , zestaw kołków rozporowych też nr 5 , oraz kołki z golfikiem w kolorze srebrnym oczywiście nr 5. Zainwestowałam w siebie całe 15 zł. Z materiałami w woreczku i narzędziami takimi jak mały młotek , kombinerki , przedłużacz , śrubokręt krzyżowy i wiertarka ruszyłam w stronę mojej pracowni , gdy wszyscy poszli do pracy i szkoły. Rozejrzałam się dookoła i po pozbyciu się bagaży zaparzyłam sobie dobrą kawkę , a co ! Pospacerowałam , poszukałam , popatrzyłam i zaplanowałam gdzie i co powieszę. Nie spieszyłam się , nikt mnie nie popędzał. Uczucie bezcenne.
Najpierw z odrobiną nieśmiałości i delikatnie powiesiłam sobie 2 obrazeczki , i tak ładnie mi wyszło , że postanowiłam działać dalej z wielkim spokojem. Odkopałam dwa porcelanowe wieszaczki , które dostałam  " w spadku " od mojej mamy. Przeleżały u mnie w szufladzie około roku , bo problemem były dziury. Tak też myślałam , że nie będzie to łatwa sprawa , skoro mój mąż tak to opóźniał. Jak widać na fotkach , by zawiesić jeden wieszak trzeba wywiercić aż dwie dziury i to blisko siebie , a na dodatek nie symetrycznie. Udało mi się za pierwszym razem. Odetchnęłam z ulgą.


Trudniej było mi dopasować idealnie poziomy i piony następnego wieszaka , ale dzięki spokojowi i braku pośpiechu wyszło idealnie. Wszystko to za sprawą serca , które włożyłam w tą męską zabawę.
Stwierdziłam , że już koniec z wierceniem męża , teraz ja wiercę w całym domu !!!
I tak kobieta zabrała kolejną zabawkę mężczyźnie - ewolucja- rewolucja.


Och jaka byłam z siebie dumna , że tak ładnie mi wyszło , że wszystko idealnie się udało dokręcić , że jest prosto i po mojemu. Zachęcona wynikiem znów pospacerowałam po moim pokoiku , popodziwiałam , a miałam już co podziwiać i znalazłam kolejny fajny wieszak , który mąż kiedyś kupił mi na imieniny. Co prawda szarpałam go za rękaw koszuli , że taki mi się przyda , że przepiękny i idealny dla mnie i że jak dziecko tylko taki chcę , że w końcu się zgodził. Muszę tu napisać , że mój mąż nie uznaje prezentów kupowanych razem , lub wytypowanych przez osobę obdarowaną. Lubi kupować sam i to zawsze jest niespodzianka. Tak więc było i tym razem , że wieszak wieszakiem , a prezent i tak dostałam dodatkowy niespodzianie.


Biały schabby wieszak przeleżał długi czas w wielkiej zielonej skrzyni , aż do dziś. Wreszcie zabrałam się do dziurkowania kolejnej ściany i poszło mi już łatwiej. Oczywiście wszystko pomierzyłam , ale niepewność zawsze została dopóki nie zawiesiłam wszystkiego i nie zobaczyłam , że pasuje i jest prosto. W końcu łatwiej zawiesić obraz na jednym kołku , bo mamy sporą regulację z tyłu , a co dopiero powiesić coś bez regulacji.



 Jak się okazało , to całkiem łatwe , choć brudzące zajęcie. Polecam wszystkim spróbować i nie bać się męskich rzeczy , to wieka frajda i super zabawa. Wiem , że nie jestem jedyną kobietą z wiertarką w ręku , ale napisałam ten post dla wszystkich dziewczyn , które jeszcze nie próbowały takiej zabawy.


Tak rozpisałam się o moim dziurawieniu ścian , że zapomniałam napisać o białych sercach , które powiesiłam na porcelanowych wieszakach , a które zasługują na chwilę uwagi. Jak widać na fotce powyżej serca są wykonane z bardzo cieniutkiego batystu . Ich najpiękniejszą ozdobą jest delikatniusi biały haft. Zrobienie takiej zawieszki to łatwa sztuka. Jakiś czas temu buszując w sklepach z używaną odzieżą natknęłam się na stare , poplamione miejscami , chusteczki do nosa. Była ich spora kupka. Wiadomo , że do nosa ich już nie użyję , bo to nie higieniczne , ale po gruntownym odplamianiu i gotowaniu w 100 stopniach przez 1/2 godziny udało się uzyskać idealną biel i czystość. W każdym z rogów chusteczki wyszyty był cudowny , maleńki haft. Wiadomo , że taka rzecz jest bezcenna. Postanowiłam powycinać same motywy haftowane i uszyłam z nich zawieszki serca , a z innych lawendowe saszetki , które pokażę następnym razem , bo dziś już za dużo tych wszystkich pobocznych tematów. I jakoś tak chaotycznie się porobiło , ale taka już jestem słynna z tego , że skaczę z tematu na temat. Wybaczycie ?

Joanna
 

piątek, 18 października 2013

PATCHWORKOWO RÓŻOWO UPOMINKOWO



Witajcie!

Jesień za oknem już na dobre zbiera liście wiatrem i nocnymi przymrozkami , a ja przy ogniu , przy kominku , jak 100 lat temu szyję mój patchwork. To takie miłe chwile....

Kołderka uszyta została na zamówienie mojej córki. Wiadomo jak jest z młodzieżą , wszystko dzieje się na ostatnią chwilę i w wielkim pośpiechu. Zamówiona na 18 urodziny dla przyjaciółki dzień przed wkroczeniem w dorosły świat oficjalnie , bo przecież jeszcze nie mentalnie i odpowiedzialnie. Tak sądzę , bez urazy.


Właśnie z powodu zbyt małej ilości czasu posunęłam się do niedopuszczalnej w moim świecie lekkiej mistyfikacji , mam nadzieję , że udanej. Wyszło pięknie i obdarowana przyjaciółka może już w swym krótkim , lecz formalnie dorosłym życiu otulić się własnym ocieplaczem , czytając coś z chemii i biologii do matury. Zapewne , gdy przeprowadzi się do akademika wspomni swoją przyjaciółkę i jej matkę , która do nocy szyła tę kołderkę. To bardzo miła dziewczynka.


Jest jednak mała rysa na tym projekcie , kto buszuje w bławatnych sklepach doskonale rozpozna materiał z którego ona powstała. To bawełniana tkanina z nadrukowanym wzorem patchworkowych kwadratów 10 X 10 cm. Nie znalazłam innego sposobu , by tak szybko w jeden wieczór wyczarować patchwork , więc posłużyłam się tym materiałem. W rzeczywistości ominęłam pierwszy i drugi krok w tworzeniu patchworka , czyli nie wycinałam kwadratów i nie zszywałam ich . Od razu przystąpiłam do kanapkowania , pikowania . Następnie doszyłam wykończenie z białej bawełny i rano kołderka była gotowa.



Nie było to takie proste zadanie , gdyż wymiary były bardzo spore 200 x 150 cm , a kolorowe kwadraty wydrukowane były blisko siebie , tak więc po kanapkowaniu musiałam pikować trzy warstwy materiału aż 19 razy w poprzek materiału i 14 wzdłuż , łatwo policzyć ile metrów szwów zapakowałam w tę kołderkę 19 x 150 cm = 2850 cm i jeszcze 14 x 200 cm 2800 cm , razem 5650 cm , czyli prawie 6 metrów w całkowitym skupieniu. A wszystko w jeden wieczór , a jeszcze muszę doliczyć krojenie , spinanie szpilkami i zszywanie brzegów 2 x 7 m - 14 m , ufff z tego wynika , że prawie 20 m bieżących szwów mi wyszło , a i godzina zrobiła się całkiem nocna , a ja wciąż piszę o wieczorze.

To był mój pierwszy i ostatni taki maraton , nigdy więcej nie dam się tak załatwić ha ha ha !


Cieszę się , że rano na szybko udało mi się jeszcze zrobić kilka fotek , by móc wam pokazać mój drugi patchwork , no może to za duże słowo , ale się udało. Córka zadowolona , przyjaciółka jeszcze bardziej więc i ja mam się z czego cieszyć , choć w wielkim pośpiechu.....

Joanna

wtorek, 8 października 2013

SYROP LAWENDOWY PYCHOTKA


Witajcie!
Może Ameryki nie odkryłam , ale tak wspaniale smakuje , że postanowiłam podzielić się z wami moim przepisem. Pomysł narodził się w mojej głowie , podczas pobytu w samym sercu Borów Tucholskich. Piłam tam wyborną herbatę truskawkową z syropem miętowym i tak się zapaliłam do tego pomysłu , że zaraz ugotowałam sobie lawendowy , a czemu by nie ?


Powinnam jeszcze popracować nad kolorem i nawet mam pewien pomysł , jak by tu zmienić kolor z jasnożółtego na fioletowy . Poeksperymentuję z sokiem z czarnych winogron i zobaczymy czy coś ciekawego wyjdzie.


Przepis jest bardzo łatwy. Wystarczy rozpuścić 1 kg cukru w małej ilości wody , zagotować , ciągle mieszając. Do lnianego woreczka wsypać 2 łyżeczki suszonych kwiatów lawendy i wrzucić do garnka z syropem cukrowym. Gotować przez 10 mim , mieszając co jakiś czas. Po tych zabiegach odstawić garnek z ognia , odczekać chwilkę i zlać syrop do butelki , oczywiście bez lnianego woreczka. Butelki muszą być wcześniej wyparzone , ale to przecież nic nowego jeśli chodzi o przetwory.



Tak pozyskany syrop śmiało można stosować do słodzenia czarnych i owocowych herbat , wzbogacać smak herbat białych , zielonych i czerwonych , a także lawendowych drinków na bazie alkoholu. Można sporządzać kisiele o tym ciekawym smaku i polewać nim desery np. lody , budynie waniliowe i inne smakołyki. Syrop lawendowy wspaniale nadaje się również do pieczonego mięsa : żeberek , polędwic i drobiu nadając potrawom niepowtarzalny aromat. Ale by wszystko to przyrządzić potrzeba sporo syropu , więc kto jest ciekawy tego smaku , niech zakasa rękawy i szybciutko sobie taki przysmak wysmaży w swojej kuchni.

Joanna


piątek, 4 października 2013

PIĄTKOWE NIESPODZIANKI


Witajcie!

Dziś dzień niespodzianek. Zwykły piątek , jesień , liście spadają po pierwszych przymrozkach i grabić trzeba. Lubię jesienne porządki w ogrodzie. Pod warstwą ziemi ukryłam już wiele kolorowych tulipanów , żonkili i narcyzów , a pod trawnikiem malutkie cebulki przebiśniegów i krokusów. W tym roku działałam bardzo dużo i wytrwale. Teraz przyszedł czas na wykopywanie bulw dalii i zbieranie nasion na przyszły rok. Zapowiada się słoneczna sobota jak znalazł na takie porządki.
Kiedy zbliża się koniec ogrodniczego sezonu , to dostaję takiej energii do wszelkiego grzebania w ziemi , jakby to była wiosna. Lubię się przygotować do zimowego snu , a wraz ze mną przygotowuję się i rośliny i zwierzęta. Kot częściej podsypia w domu , a i pies jest jakby mniej skory do zabawy i woli wylegiwać się w ostatnich promieniach słońca. Tylko ja mam tyle zapału. Wszystkiego nie dam rady robić na raz , więc odłożyłam na półkę moje robótki i już za nimi tęsknię , ale wyrobić się ze wszystkim muszę , by potem na wiosnę znów cieszyć się kolorowym i pełnym kwiatów ogrodem.
Dobra to tyle opowieści o pracy w glebie , czas na chwalenie i to za sprawą aż dwóch miłych osóbek.

Gdy rano wstałam i zaparzyłam sobie poranną kawkę zajęta rozmyślaniem co mnie dziś czeka , nie przypuszczałam , że będzie  tyle niespodzianek. Po pierwsze dotarła do mnie zła wiadomość o pewnej ANI z bloga  " mój ukochany haft krzyżykowy " , która ogłosiła , że znika z sieci i nie wiem czy jeszcze ją zobaczymy , a to dla mnie wielka szkoda , bo polubiłam do niej zaglądać , pisać z nią i podziwiać jej prace. Mam nadzieję , że Ania jednak się nie odetnie od blogowego światka robótek na zawsze , bo będzie mi jej brakowało.

Zaraz po moich rozmyślaniach nad powodami zniknięcia Ani przyszedł listonosz i przyniósł mi przesyłkę właśnie do niej. W środku miał być tylko materiał , prosto w Włoch , lecz było wiele cudownych niespodzianek , które pragnę wam pokazać. Śliczna zakładka zaraz wylądowała w mojej książce na stoliku nocnym .


Natomiast po śniadaniu z błyskawiczną prędkością wpadła do mnie Maja 71 , prowadząca blog TYMCZASEM ( nie wiem po co wam napisałam jaki blog , przecież wszyscy dobrze Maję znają i kochają ) i pokazała mi świąteczną torebeczkę z APARTa.  Pomyślałam , że może to już czas święta , ale jak bardzo się myliłam. Maja po drodze do pracy schwyciła co było pod ręką i leciała do mnie jak na skrzydłach , by mi ofiarować najlepsze co można komuś dać , pracę swoich rąk.
Zrobiła dla mnie przepiękne skarpetki wełniane . Szczegóły z czego i jak znajdziecie zapewne na jej blogu , więc nie napiszę o tym nic , bo sama nie potrafię takich udziergać. Nauczę się od Maji , zaproponowałam mi , że wszystko mi pokaże , jak tylko kupię odpowiednie druty i wełnę. No i znów będę miała zajęte całe dni. Jak ja to lubię!!!!

 

 Skarpetki pasuję jak ulał , są bardzo pięknie i dokładnie udziergane , co jest charakterystyczne dla wszystkich prac Maji i podziwiajcie zrobienie pięty , ja oniemiałam z wrażenia , jak można tak pięknie wyrobić piętkę.


Rozmiar stopy mam dość spory , więc i skarpetki nie są dla krasnala. Kolor przepiękny wrzosowy. Tak dobrze to ujęłam bo i jest w skarpetkach wpleciona barwa samych kwiatów wrzosu , a także jego brązowych zdrewniałych pędów i srebrnych wypłowiałych od słońca zeszłorocznych łodyg. Idealne połączenie i idealna pora na taki upominek. Dziękuję Ci Maju , za tak piękny prezent jeszcze raz i czekam z niecierpliwością na kursik.


Teraz przyszedł czas na podziękowania dla Ani , o której już pisałam na początku. Zachwyciłam się sercem do ciebie , idealnie nada się do mojej pracowni  , gdy królować w niej będzie kolor różowy , może wiosną. A motywy super się zgrają z jesiennymi nasadzeniami w ogrodzie.


Pochwalę się też pięknym medalionem wyhaftowanym własnoręcznie przez Anię.


Bardzo Ci Aniu dziękuję za tak wypełnioną przesyłkę i apeluję do Ciebie , nie kończ z blogowaniem . Rozumiem 1 post w miesiącu już mnie zadowoli , po tym co napisałaś mi w mailu wiem , że chcesz przewrócić swoje życie do góry nogami i życzę ci by wszystkie twoje plany się ziściły w 150%. Mam tylko dziwne wrażenie , że z wiadomego tylko Tobie powodu pozbywasz się swoich prac krzyżykowych i to mnie najbardziej zmartwiło. Napisz czasem do nas Aniu.

Joanna

No i wiedziałam , że zrobi się rzewnie , a wcale tego nie planowałam.


czwartek, 12 września 2013

NA LNIE ... SAMPLER


Witajcie!

Długo oczekiwany SAMPLER jest gotowy już od dawna , ale nie miałam czasu zająć się nim , bo jak zwykle dużo się u mnie dzieje. Nie mogłam jednak zwlekać w nieskończoność z pokazaniem go. I oto on w całej swojej delikatności .


Widzieliście już zwiastuny , kiedy zaczynałam i trwało to długo , bo prawie całe wakacje zanim udało mi się zakończyć ten piekielnie długi projekt. Wiadomo , że nie zawsze miałam czas coś udziergać , bo na urlopie jest tysiąc innych zajęć i to przemiłych.


Jedna z moich wakacyjnych koleżanek podsumowała mnie pewnego wieczoru przy ognisku mówiąc wszem i wobec , że nie pamięta czasów , kiedy nie miałam w ręce igły na plaży. I to jest prawda.


Z tym SAMPLEREM było wiele godzin pracy , ale nudy ani chwilki , a wszystko przez to , że każda z liter jest zaprojektowana w innym stylu i o dziwo wszystko doskonale do siebie pasuje , choć na początku tak nie wyglądało. Ja jednak miałam wzór pod ręką i nie miałam obaw co wyjdzie na końcu.


SAMPLER będzie nie tylko ozdobą mojego domu , ale także kopalnią różnych liter alfabetu , którymi tak chętnie obdzierguję moje mniejsze robótki. Tak więc rola prawdziwego samplera będzie zachowana.


Wzór zaczerpnęłam z internetu z kolekcji DIMENSIONS i pierwotnie , jak podaje autor miał mieć   46 x 40,5 cm , ale jak to u mnie bywa haft wyszedł mniejszy , bo liczy sobie 39,5 x 35 cm , gdyż wyszywałam go na moim ukochanym polskim lnie . Pisałam o nim już nie raz i znów dziś przy tej okazji go wychwalam i polecam.


Zasypujecie mnie pytaniami , gdzie kupuję ten wspaniały materiał , zawsze staram się pomóc wszystkim poszukującym , ale przerosła mnie ilość maili , więc podaję na forum :

LEN MOŻNA KUPIĆ W BIOTEXTIL nr materiału to 33
 

Cena nie jest wygórowana , bo 1 m b szerokości 160 cm kosztuje około 35 zł plus przesyłka. Patrząc na inne oferty tego typu materiałów uznałam , że to bardzo dobra cena , a jakość przewyższa lny pochodzące z innych krajów. Wiadomo Polska lnem stała i stać będzie (  kiedy my żyjemy )  i nic się nie zmieniło , trzeba tylko umieć dobrze szukać.


Wracając do mojego haftu , to wyszywałąm go muliną w kłębku niewiadomego pochodzenia , dzieląc pasek nici na trzy części , co dało mi dwie nitki muliny .  Sam haft jest bardzo drobny , ale nie przeszkadzało mi to podczas pracy nad tym wzorem. Mam dobry wzrok , jak na razie i mam nadzieję , że to się nie zmieni.


To już drugi taki duży mój haft na lnie i pomału robi się kolekcja , tym bardziej , że mam na myśli jeszcze jeden śliczny wzór w tym stylu , nawet go już wydrukowałam i mam nadzieję zacząć go jeszcze tej jesieni wyszywać . Co z tego wyniknie jeszcze nie wiem , ale zadziałam.


Tak oto wzór prezentuje się w całości , bez zbędnych dekoracji. Zachęcam wszystkie wytrwałe osoby do zrobienia sobie takiej przyjemności , ale uprzedzam , że potrzeba sporo cierpliwości , a szczególnie pod koniec pracy , gdy zostaje nam wyhaftowanie koronki. Mnie zajęło to dwa tygodnie i chciałam nawet sobie odpuścić część ramki , ale to byłby wstyd.

Dziękuję , że mnie wysłuchaliście ufffff ......... to już koniec tego SAMPLERA i to mnie cieszy , bo dziergam  już kolejny , kolorowy i nie na wyścigi z moją miłą Mają 71 z Bloga TYMCZASEM. Musiałam to napisać , bo Maja zwróciła mi i to słusznie uwagę , że napisałam , że się ścigamy z tym nowym projektem , a tak nie jest . Wyścigi , to przecież nie jest dobre słowo jeśli chodzi o haft , użyłabym raczej słowa przyjaźń i wsparcie , a może podziw.... Mam nadzieję , że razem dokończymy ten wspólny projekt i że żadna z nas , nie schowa go do szuflady....

Oczywiście wzorem mogę się podzielić pod pewnymi warunkami. Wzór chętnie wymienię tylko na inny i  w podobnym stylu i tylko z osobami , które rzeczywiście zrobią z niego pożytek. Czekam zatem na poważne propozycje.

Joanna


wtorek, 3 września 2013

POŚCIELOWO BIAŁO GRANATOWO


Witajcie!

Na początek wielkie dzięki za tyle komentarzy , pod tak prostą robótką , jaką były monogramy. Nie zawsze mamy przecież czas pokazywać coś bardzo pracochłonnego , bo dni w sieci lecą tak szybko. Staram się za każdym razem pokazać coś ślicznego i prostego , by zainspirować was do działania , ale dziś mi to nie przejdzie. Pokazać jednak muszę moją nową pościel.




Uszyłam ją z wielkim namaszczeniem i chciałam by była dopracowana w najdrobniejszych szczegółach. Naszukałam się przeszło rok pasującego materiału i znalazłam go jak zwykle w sklepie z używanymi ciuchami i tak się ucieszyłam , że los mi sprzyja.


Najpierw uprałam materię , by pozbyć się dość nieprzyjemnego zapachu i ewentualnych zabrudzeń , a potem w ruch poszły nożyczki i miara. Wszystko udało mi się odpowiednio poprzycinać i pozszywać , a nawet zaoszczędziłam część tkaniny na inne projekty i oczywiście na figlarne troczki.



Moja pracownia w niebieskościach i błękitach już prawie gotowa , choć stale coś poprawiam i zmieniam. I to mnie bawi najbardziej. Nie wiem tylko co zrobić z meblami , bo są podzielone na dwa kolory . Komody są miętowe , a inne rzeczy pobielone. Tylko w głębi pomieszczenia mogę zaszaleć z kolorami. Może przemaluję je w jakiś inny deseń? Choć z drugiej strony mięta idealnie pasuje do różu , który teraz kompletuję . No i masz babo placek.


Na drugim planie pojawiają się maleńkie samplery , które jeszcze pokażę w odpowiedniej odsłonie , na razie leżą sobie na poduszkach luzem i tak pasują do wnętrza.


Patchworkowa kołderka też ma swoje miejsce na oparciu łóżka , czeka na chłodniejsze dni. Prawda jest taka , że jeszcze nigdy nie spałam w pracowni , ale przygotowana na to jestem , tak dla pewności przy jakimś wielkim projekcie.


Poduszki w poprzeczne granatowe paseczki kupiłam wiosną w JUSK'u i nie przypuszczałam , że tak się przydadzą pod moje hafciki , ponaszywam je , postanowione , bo takie podobają mi się najbardziej.


Udało mi się , wreszcie nadganiam zaległe prace. Czasem mam tak , że kupię coś z myślą o danym projekcie , a potem nie mam czasu na jego realizację , ale teraz postanowiłam trochę się odkopać na powierzchnię , jak krecik. Dziękuję , że oglądacie moje zmagania i piszecie do mnie. Ślę do was uśmiechy , tym milsze , że od rana świeci słońce i jest tak radośnie pod chmurami.

Joanna

środa, 28 sierpnia 2013

MÓJ NAJPIĘKNIEJSZY MONOGRAM


Witajcie!

Dziś coś z haftu krzyżykowego , bo nawyszywałam się przez całe lato i nadszedł czas pochwalić się moimi skarbami. Monogramy , które uwielbiam od zawsze wreszcie pojawiły się na Aidzie 18 w kolorze bieli. Tak się zastanawiam dlaczego mam ich tak mało w moich zbiorach . Wiem , wiem zawsze robię jakieś pracochłonne samplery i zwyczajnie omijam takie małe dwudniowe robótki.


Teraz jednak nie dałam się zwieść innym czekającym w kolejce hafcikom  i pomiędzy dwoma wielkimi projektami , które zaplanowałam sobie na lato wygospodarowałam te dwa króciutkie dni.


Najpierw zajęłam się literą mojego imienia , czyli J , a potem oczywiście R od nazwiska. Prześlicznie i jak szybko udało mi się przenieść wzór z kolekcji SAJO na materiał. W internecie jest sporo podobnych alfabetów , ale ten podobał mi się najbardziej. Wszystko za sprawą jego delikatności.


Litery ,  a w zasadzie cały ich komplet dostałam od Maji 71 z bloga TYMCZASEM , jak zawsze. Ona jest niedoścignioną moją kopalnią i natchnienia i wzorów i wszystkiego w tym temacie.


To ona zaraziła mnie manią zbierania drewnianych szpulek , które tak uwielbiam i to właśnie Maja pokazała mi jaką można mieć z tego wszystkiego frajdę.


Pozwoliła mi też na malutki plagiacik. Skoro podesłała wzór to zapewne liczyła się z konsekwencjami. Użyłam takich samych nici jak jej ulubiona mulinka DMC nr 778 i wyszło przesłodko. Tak sobie myślę , że może warto by cały sampler sobie w tych kolorach wyszyć.


Tak mnie zachęcił ten deseń , że teraz dodatkowym kolorem na zmianę w mojej pracowni będzie róż i wszystko co z różami i różowym się wiąże. Mam przecież już całkiem sporą kolekcję w niebieskościach , w kolorach świąt czyli czerwonym i wiosennym lnianym , teraz kolej na róż i miętę . O popatrzcie jak łatwo sobie coś uroić i ile zaraz czasu potrzeba na takie fanaberie , pewnie rok , jak nic minie.


Uprzedzam tylko wszystkie ciekawskie osoby , że nie macie co pisać do mnie o wzór na te litery. Mogę podesłać inne , bardzo podobne i też piękne . Nie powielajmy , twórzmy coś nowego , choć ja to popełniłam ( wstyd! ).
Zamierzam jeszcze dokonać monogram Mglistego Snu , ale muszę pomyśleć co i jak zrobić i może na lnie? Na razie literki wracają do szuflady , poczekają na oprawę lub spoczną na podusi , to jeszcze nie postanowione.

Dziękuję za wszystkie maile i komentarze , odrobię zadanie domowe już w krótce i poodpisuję gdzie trzeba. Teraz jednak znikam , bo jak zawsze mam nawałnicę w domu ( pracy ).
W kolejnej odsłonie SAMPLER i to na lnie. Będzie co opisywać i chwalić się. Już się nie mogę doczekać.

Joanna